Kolacja na wynos.
Mój dzisiejszy plan był prosty. Wypad na niedzielny rynek i zakup kilku azjatyckich specjałów kulinarnych.
Przemierzałem szybkim krokiem ulicę Phapokklao. Granatowe chmury nadciągały znad Doi Suthep i obawiałem się deszczu, który mógł popsuć moje zakupy.
Sunday market w Chiang Mai bardzo rozrósł się w ostatnich siedmiu latach.
Już kilka ulic w obrębie fosy okupują sprzedawcy rękodzieła i kucharze oferujący swoje potrawy i specjały. Na skrzyżowaniu Phapokklao i Ratchamankha ustawiana jest prowizaryczna scena na której produkują się lokalne gospodynie z kółek wiejskich.
Do domu dotargałem tylko połowę siatek z jedzeniem. Pataj z krewetkami i jajkiem miał kwaskowy smak tak jak lubię.
Wietnamskie danie zwane kaw kup nem, czyli gotowany ryż zmieszany z drobno pokrojoną wieprzowiną na kwaśno z dodatkiem cebuli i orzeszków smakowało wybornie i nie ustępowało podobnym serwowanym w wietnamskich knajpach w Bangkoku.
Nieśmiertelna sałatka mango z krewetkami i suszonymi rybkami nie była za bardzo pikantna.
Gdy wracałem obładowany prowiantem w kierunku Chiang Mai Gate, panie z kółek ludowych już pląsały na scenie.
Zapadał zmrok i niedzielny rynek wypełniał się szczelnie lokalsami i turystami.
Mój dzisiejszy plan był prosty. Wypad na niedzielny rynek i zakup kilku azjatyckich specjałów kulinarnych.
Przemierzałem szybkim krokiem ulicę Phapokklao. Granatowe chmury nadciągały znad Doi Suthep i obawiałem się deszczu, który mógł popsuć moje zakupy.
Sunday market w Chiang Mai bardzo rozrósł się w ostatnich siedmiu latach.
Już kilka ulic w obrębie fosy okupują sprzedawcy rękodzieła i kucharze oferujący swoje potrawy i specjały. Na skrzyżowaniu Phapokklao i Ratchamankha ustawiana jest prowizaryczna scena na której produkują się lokalne gospodynie z kółek wiejskich.
Do domu dotargałem tylko połowę siatek z jedzeniem. Pataj z krewetkami i jajkiem miał kwaskowy smak tak jak lubię.
Wietnamskie danie zwane kaw kup nem, czyli gotowany ryż zmieszany z drobno pokrojoną wieprzowiną na kwaśno z dodatkiem cebuli i orzeszków smakowało wybornie i nie ustępowało podobnym serwowanym w wietnamskich knajpach w Bangkoku.
Nieśmiertelna sałatka mango z krewetkami i suszonymi rybkami nie była za bardzo pikantna.
Gdy wracałem obładowany prowiantem w kierunku Chiang Mai Gate, panie z kółek ludowych już pląsały na scenie.
Zapadał zmrok i niedzielny rynek wypełniał się szczelnie lokalsami i turystami.
Mój plan tez jest prosty. Zjeść obiad ! I tu zaczyna się problem, co gdzie za ile i żeby się nie podtruwać. Nie wiem czy Ty pamietasz jeszcze polskie realia? To co opisujesz to mnie najbardziej dołuje. Ta dostępność dobrego , taniego, zdowego żarcia. I nie będę pisał że zazdroszczę, To oczywiste.
ReplyDeleteP
te suszone rybki to sardynki? pamiętam, że podobne dostawałam do każdego obiadu w Malezji:) niezbyt mi smakowały bo były za suche :( ale reszta - pierwsza klasa:) pozdrawiam!!!!
ReplyDeletehttp://setkado40stki.blogspot.com
@Hardcore
ReplyDeleteNie bede sie rozpisaywal ale jedzenie i knajpy to "moj konik".
W Tajlandii niegdy sie nie zatruwalem.
Natomiast w Polsce jedzenie po knajpach jest drogie
- dlatego malo ludzi moze sobie pozwolic na stolowanie sie na miescie
- wlasciciele knajp odgrzewaja stare kotlety
- tysiace kontroli i Sanepdow nie zmieni nic w tej dziedzinie.
@Setka
Tak, rybki byly troche twardawe jak orzeszki i suche - ustepuja podobnym malym rybkom serwowanym w Afryce Wschodniej