W sobotę bujałem się w fotelu czytając „ Shantaram”.
W niedzielę dałem sobie w kość. Po porannej kawie poszedłem uzdatniać ziemię pod przyszły ogródek. Wybrałem sobie kawałek ziemi między mangowcami i uzbrojony w motykę usuwałem stare korzenie i zielsko aż do pojawienia się pierwszych pęcherzy na dłoniach. ( czas na rękawiczki )
Moje prawe ramie usztywnione na temblaku do grudnia, nie jest jeszcze sprawne i praca fizyczna jest błogosławieństwem dla mięśni.
Jednak liany owijające większość drzew były jeszcze poza moim zasięgiem. Wspinaczkę między konarami z elektryczną piłą zostawiam sobie na później.
Było już południe kiedy zgłodniałem porządnie.
Na obiad zjadłem ryż kleisty uwielbiany przez tajskich wieśniaków tzw. sticky rice. Do tego krewtki z jajkiem i papryką oraz kawałek ryby w pikantnym sosie.
Na deser słodziutki tamaryndy. Wyjątkowo smaczne, tylko z lekka nutą kwaskowatości. ( będę sadził nowe drzewa w maju )
Wszystko popiłem wodą i poszedłem do domu babci Chandi wziąć prysznic.
Czesto kupuje paste tamaryndowa, a teraz bede szukac owocu w takiej oryginalnej nieprzetworzonej postaci. Ciekawa jestem czy gdzies dostane;)
ReplyDelete@Stardust
ReplyDeleteJak nie dostaniesz, daj cynk, to wyśle Tobie pod choinkę :)
A ja pierwszy raz widze cos takiego jak tamaryndy.
ReplyDelete@Cleo
Deletepierwszy raz widziałem tamaryndy w Tanzanii. Mieszkańcy wybrzeża gotowali je jako dodatek do potraw.
W Tajlandii produkują z tamaryndów wyborne słodycze.
...ja jako "turbo fan" Tandoori z owocami tamaryndowca jestem zaznajomiony, niestety w polandzie owoców raczej nie uświadczysz.
ReplyDeleteNie wiem, czy jak przyjedziesz będą jeszcze na drzewach ?
DeleteWłaśnie jest sezon na nie. Świeże smakują wybornie.
W dużej ilości działają przeczyszczająco, hehe...