Spózniłem się na uroczystą kremację we wiosce Marty. Kapela desa sugerował południe, a przyjechaliśmy dwie godziny pózniej. Winny był arak, który w połączeniu z jackfruitem pozwijał boleśnie moje jelita ( ale to opowieść na innny post ).
Miejscowe kobiety odpoczywały w cieniu drzew i parasoli.
Po sarkofagu z nieboszczykiem nie było już śladu. Bramin odprawiał duszę w zaświaty. Palenisko dogasało.
Kapela desa i Cocodrilo obserwowali całe pogrzebe przedstawienia z drogi.
Popiół został zebrany do koszyka i najbliższa rodzina uformowała kolumnę.
Chodzili wokół platformy na której siedział Bramin.
Bramin ze złotymi pierścieniami na paluchach odmawiał stare formułki hinduistyczne i wprawiał w drgania metalowy dzwon.
Miał też święconą wodę w kielichu.
Po godzinnych modłach korowód ludzi zszedł do rzeki , która płynęła za małą świątynią, na dnie stromej rozpadliny. Prochy zmarłej osoby zostały wysypane do strumienia.
No comments:
Post a Comment