Ubud w swoim postępie urbanizacyjnym miał charakter prowincjonalnej dziury pełnej melancholii i dobrej energii.
Był jeszcze w w połowie drogi między rajem utraconym epoki przed turystycznej i zatłoczoną indonezyjską mieściną, gdzie można wybić sobie zęby spacerując chodnikiem pełnym dziur i innych pułapek.
Powietrze było jakby czyściejsze i widoczność lepsza.
Przyjechaliśmy do Ubud prosto z Lovina i zakwaterowaliśmy się w samym centrum, aby być blisko domów znajomych Balijczyków.
W Ubud rodzinne biznesy hotelowe zaczęły piąć się w górę już dawno. Dobudowane piętra są odpowiedzią na brak wolnych działek. Nieliczne puste place zamieniły się już na intratne parkingi.
Z niektórych balkonów miasteczko nabiera jednak elektrycznego kolorytu o zmroku i ciepłe, tropikalne wieczory spędzane na werandach należą do jednych z najprzyjemniejszych chwil.
W tym labiryncie wąskich uliczek cieszą niezabudowane miejsca, gdzie obok wiekowej świątyni zachowała się oryginalna przyroda i można spacerować.
Żadnych skuterów, samochodów i hałasu - Ridgewalk w Ubud,
No comments:
Post a Comment