Dziewicze wybrzeże Południowego Lombok to z pewnością jeden z przyszłych rajów turystyki masowej. Póki co, nie wiele się tam dzieje. Dojazd do wielu zatok i przylądków jest mordęgą. Czy samochodem, czy motorem tudno o większą prędkość niż 30 km/h.
Studiując mapę doszedłem do wnioski, że szybciej dotrzemy tam na „skróty” niż główną drogą przecinającą Lombok z zachodu na wschód.
Opuścilismy Kutę w kierunku międzynarodowego lotniska i po przejechaniu 13 km zboczyliśmy z głównej drogi kierując się na wschód, a później na północ.
Następne 12 km przejechaliśmy zygzakiem omijając tysiące dziur w asfalcie przypominającym pupemks. Slalom okazał się męczący i przystanki były okazją do rozprostowania mięśni. Baba sprzedając ryby z rożna przy drodze była jedną z atrakcji, hehe...
Ten meczet miał diabelskie głośniki. Ludzie mieszkający w promieniu 300 metrów musieli mieć zdewastowane narządy słuchu.
Wróciliśmy na główną drogę i rozgladaliśmy się za warungiem z kawką. Był nawet taki „zajazd” składający się z drewnianej budy. Stojący po przeciwnej stronie meczet miał tak silne głośniki, że skutecznie odstraszył nas od postoju i zniechęcił do drugiego śniadanka.
Kolejne kilometry pokonaliśmy po dobrym asfalcie i po godzinie dotarliśmy do wioski rybackiej Ekas. Upał dawał się już we znaki, a my szukaliśmy jedzenia. Było to zajęcie dla najwytrwalszych ( naprawdę głodnych ). Matys znalazł jakiś kocioł z zupą i raczył się miejscową nalewką z makaronem otoczony wianuszkiem tubylców.
Dziewczyna z bezimennej wioski nad zatoką Ekas.
Matys po konsumpcji zupy z kociołka odzyskał energię i zaczął wypytywać tubylców o drogę na przylądek Tanjung Sangulap. Miała tam być zajebista restauracja wisząca na klifie i plaże z 3 - metrowymi falami.