Dwudniowy przystanek na wyspie Penang spędzałem głównie na stołowaniu się w hinduskich jadłodalniach.
W ramach aktywności ruchowej "zainwestowałem" 30 ringitów i wjechałem szwajcarską kolejką na Penang Hil ( 735 metrów n.p.m. ).
Z Penang Hill jest wspaniały widok na obie strony strony wyspy.
Bogobojni mieszkańcy wyspy nawet na szczycie góry pobudowali świątynie. Pofatygowałem się tylko do hinduskiego przybytku. Chyba te biryani w żołądku przyciągało mnie do Krishny i Durgi. Thirumurugan temple była barwna. Już miałem się zapytać, czy przy malowaniu używali
Nippon Paint, czy innej farby. W pobliżu byli tylko muslimy i mogli być niewiarygodni, więc nie byłem tak dociekliwy.
Pogoda zrobiła się kiepskawa i George Town oraz 13 - kilometrowy most łączący Penang ze stałym lądem były słabo widoczne. Było cicho. Nikt nie skakał na lotni i żaden samolot nie podchodził do lądowania, choć nie było żadnych brzóz na zboczach.
Angole zainwestowali w szwajcarską kolejkę na początku XX wieku. Kolejka na Penang Hill kosztowała ich półtora bańki papierów zwanych dolarami Straits Settlements, które sobie drukowali w Singapurze.
Dwu - kilometrowy odcinek budowali 17 lat.
W tamtych czasach na wzgórzu mieszkała sama elyta z Eton. Oprócz dobrych widoków, nie musieli się pocić na górze. Temperatura nigdy nie przekraczała 27 stopni C, a częste deszcze przypominały ojczyznę.
Do dzisiaj wiele posiadłości jest w oryginalnym, dobrym stanie z obowiązkowymi żywopłotami.
Penang Hill przypomina trochę muzeum na świeżym powietrzu.
Nachodziłem się na wzgórzu i pod wieczór zjechałem na kolację.