W Chiang Dao oprócz jaskini jest również centrum medytacji usytuowane na zboczu góry.
W Tajlandii nie ma żadnych wytyczonych szlaków dla piechurów, gdzie na drzewach znajdziecie kolorowe paski farby. Nie jest to kraj dla wędrowców.
Wszyscy tutaj poruszają się "na" lub "w" maszynach napędzanych paliwem kopalnym po asfaltowych drogach. Żeby mieć namiastkę obcowania z naturą, trzeba zadekować się w jakimś "resorcie", gdzie jest kilka naturalnych ścieżek ( które się szybko kończą ).
Resort Malee ( figuruje nawet w Lonely Planet ) jest zbiorem kilku szałasów w rustykalnym stylu usytuowanych w malowniczym zakątku u podnóża góry Doi Chiang Dao.
Nocleg w chatach z drewna kosztuje między 450, a 1300 baht. Te droższe bungalowy położone są najdalej od recepcji. Jest to miejsce najwidoczniej zaprojektowane dla Farangów. Tajowie preferują wypoczynek "na kupie", w najbliższym sąsiedztwie, okno w okno.
Malee jest 5 km od miasteczka i bez własnego środka lokomocji można poczuć się odciętym od cywilizacji, szczególnie od 7eleven.
Niektórzy wypożyczają rowery i trenują ambitnie górskie podjazdy :)
Śniadanko jak najbardziej europejskie ( z tostami ) serwuje kilka jadłodalni w miasteczku. Kawa pochodzi z okolic Chiang Rai i ma dobry smak, szczególnie wcześnie rano.
Do Centrum medycji trzeba wejść pod górkę.
Wielebny mnich Sim "zorganizował " na tacę ponad 17 milionów bahtów i w 1992 roku ukończono pagodę na stromym zboczu oraz te betonowe schody, które ułatwiają wejście do Watu Tham Pha Phlong, gdzie mieści się centrum medytacji.
W jaskini, która jest obecnie częścią świątyni wiszą portrety "mistrzów medycji" z ostanich dziesięcioleci.
Wdrapałem się na sam szczyt i podziwiałem równinę przeciętą prawie niewidzialną rzeką Ping. W XVI wieku przez te tereny biegła granica z Birmą.
Pogoda ma kapliczkę w stylu Rattanakosin. Kolorowy witraż przypomina sakralną architekturę w Europie. Jak wiadomo kultury na świecie przenikają się.
W Tajlandii nie ma żadnych wytyczonych szlaków dla piechurów, gdzie na drzewach znajdziecie kolorowe paski farby. Nie jest to kraj dla wędrowców.
Wszyscy tutaj poruszają się "na" lub "w" maszynach napędzanych paliwem kopalnym po asfaltowych drogach. Żeby mieć namiastkę obcowania z naturą, trzeba zadekować się w jakimś "resorcie", gdzie jest kilka naturalnych ścieżek ( które się szybko kończą ).
Resort Malee ( figuruje nawet w Lonely Planet ) jest zbiorem kilku szałasów w rustykalnym stylu usytuowanych w malowniczym zakątku u podnóża góry Doi Chiang Dao.
Nocleg w chatach z drewna kosztuje między 450, a 1300 baht. Te droższe bungalowy położone są najdalej od recepcji. Jest to miejsce najwidoczniej zaprojektowane dla Farangów. Tajowie preferują wypoczynek "na kupie", w najbliższym sąsiedztwie, okno w okno.
Malee jest 5 km od miasteczka i bez własnego środka lokomocji można poczuć się odciętym od cywilizacji, szczególnie od 7eleven.
Niektórzy wypożyczają rowery i trenują ambitnie górskie podjazdy :)
Śniadanko jak najbardziej europejskie ( z tostami ) serwuje kilka jadłodalni w miasteczku. Kawa pochodzi z okolic Chiang Rai i ma dobry smak, szczególnie wcześnie rano.
Do Centrum medycji trzeba wejść pod górkę.
Wielebny mnich Sim "zorganizował " na tacę ponad 17 milionów bahtów i w 1992 roku ukończono pagodę na stromym zboczu oraz te betonowe schody, które ułatwiają wejście do Watu Tham Pha Phlong, gdzie mieści się centrum medytacji.
W jaskini, która jest obecnie częścią świątyni wiszą portrety "mistrzów medycji" z ostanich dziesięcioleci.
Wdrapałem się na sam szczyt i podziwiałem równinę przeciętą prawie niewidzialną rzeką Ping. W XVI wieku przez te tereny biegła granica z Birmą.
Pogoda ma kapliczkę w stylu Rattanakosin. Kolorowy witraż przypomina sakralną architekturę w Europie. Jak wiadomo kultury na świecie przenikają się.