

Ekas Bay
Zrobił się niemiłosierny upał. Skończył się asfalt i droga zamieniła się w falującą wydmę. Do restauracji na skarpie mogły być aż dwie godziny drogi. Podjęliśmy decyzje o wycofaniu się na plażę w Ekas.
Rybacy pochowani w cieniu naprawiali swoje sieci.
Spacery wzdłuż morza groziły porażeniem słonecznym. Jedyne sensowne wyjście to siedzenie w wodzie. Ostre światło nie sprzyjało fotografowaniu okolicy.
Po kapieli kryłem się na plaży pod ściętymi bambusami służącymi do budowy tratw. Piłem wodę w zawrotnym tempie i czekałem aż słońce opuści zenit i zacznie wędrówkę w kierunku horyzontu.
Po południu wszyscy rozbiegli się po okolicy z aparatami gotowymi do „strzału”. W końcu można było wyjść z ukrycia.
Po niedzielnym obiadku postanowiłem zrobić „joyride” na motorze.
Nie byłoby nic w tym szczególnego, gdy nie fakt, że był to mój pierwszy przejazd na motocyklu od czasu wypadku na Lombok, którego nie wspominam najlepiej.
Moja wioska jest położona tylko 20 km od słynnego parku Mae Charim, gdzie jak głoszą pogłoski ciągle mieszkają futrzaste osobniki zwane tajskimi yeti. Główną atrakcją parku są spływy raftingowe w porze deszczowej oraz podglądanie dzikiej przyrody na zbocza łańcucha górskiego ciągnącego się do Luang Prabang w Laosie.
W sobotę bujałem się w fotelu czytając „ Shantaram”.
W niedzielę dałem sobie w kość. Po porannej kawie poszedłem uzdatniać ziemię pod przyszły ogródek. Wybrałem sobie kawałek ziemi między mangowcami i uzbrojony w motykę usuwałem stare korzenie i zielsko aż do pojawienia się pierwszych pęcherzy na dłoniach. ( czas na rękawiczki )
Jednak liany owijające większość drzew były jeszcze poza moim zasięgiem. Wspinaczkę między konarami z elektryczną piłą zostawiam sobie na później.
Było już południe kiedy zgłodniałem porządnie.
Na obiad zjadłem ryż kleisty uwielbiany przez tajskich wieśniaków tzw. sticky rice. Do tego krewtki z jajkiem i papryką oraz kawałek ryby w pikantnym sosie.
Na deser słodziutki tamaryndy. Wyjątkowo smaczne, tylko z lekka nutą kwaskowatości. ( będę sadził nowe drzewa w maju )
Wszystko popiłem wodą i poszedłem do domu babci Chandi wziąć prysznic.