Po niedzielnym obiadku postanowiłem zrobić „joyride” na motorze.
Nie byłoby nic w tym szczególnego, gdy nie fakt, że był to mój pierwszy przejazd na motocyklu od czasu wypadku na Lombok, którego nie wspominam najlepiej.

Moja wioska jest położona tylko 20 km od słynnego parku Mae Charim, gdzie jak głoszą pogłoski ciągle mieszkają futrzaste osobniki zwane tajskimi yeti. Główną atrakcją parku są spływy raftingowe w porze deszczowej oraz podglądanie dzikiej przyrody na zbocza łańcucha górskiego ciągnącego się do Luang Prabang w Laosie.

Przejechałem kilka kilometrów drogą wzdłuż rzeki Nam Wa. Na właściwy treking górski czekam do przyszłego miesiąca, kiedy pojawi się u mnie silna grupa prosto z Polski.
"Silna grupa prosto z Polski" już w miejscu przebiera nogami na samą myśl o wycieczce do Mae Charim, a i myślę... bez obiadu wieśniaka się nie obejdzie.
ReplyDeleteP.S - u nas znaczne ocieplenie!! dziś tylko -12 C :P
@Mat
ReplyDeleteZastanawiam się, czy w tym Mae Charim będziemy spać w namiotach, czy wjakiś chatach. Jest tam 6 wiosek Hmongów.
-12 C to już smarki się odmrażają :)