Miasteczko Nan ma około 30 tysięcy mieszkańców i leży na "dalekiej" północy Tajlandii.
Nie ma tu przemysłu, nie ma turystyki, nie ma rolnictwa. Kompletne zadupie. Wbrew pozorom są w miasteczku pieniądze, a ludziom żyje się dostatnio.
Nawet nauczyciele w szkołach podstawowych mieszkają sobie w domkach i jeżdżą do pracy nowymi Toyotami. Nie mają wyboru, bo w miasteczku nie ma komunikacji miejskiej i taksówek.
No właśnie, cały dobrobyt w Nan pochodzi z Bangkoku. Budżetówka jest tu siłą samą w sobie. Urzędnicy miejscy, prowincjonalni, nauczyciele różnego szczebla, lekarze i pielęgarki w miejscowych szpitalach, policjanci, zawodowi żółnierze w koszarach, cała ta armia ludzi czeka co miesiąc na przekazy pieniężne ze stolicy.
Tylko miejscowi mnisi w licznych świątyniach nie mają kasy z Bangkoku, zbierają forsę do misy od "budżetowych" rodzin.
Lokalsi, czyli Laotańscy Tajowie i Chińscy Tajowie prowadzą handel, knajpy i pracują w filiach banków z Bangkoku.
Jak ktoś pragnie zobaczyć komunizm tajski w czystej formie XXI wieku powinien przyjechać do Nan.
Miasteczko jest schludne, ma dobre drogi i ulice bez dziur i kolein. Lotnisko znajduje się 10 minut drogi od centrum !!!
Najbogatsze rodziny w Nan to oczywiście politycy w drugim, trzecim pokoleniu zasiadający w parlamencie w Bangkoku. Największym prywatnym pracodawcą jest Tesco.
Jeszcze się zachwycam, że wszystko mam pod ręką. Tygodniowo oszczędzam 12 - 15 godzin na dojazdy gdziekolwiek.
Na pocztę jadę 6 minut !! W Bangkoku miałem pół godziny w ulicznych korkach
do najbliższego urzędu pocztowego. Do Tesco mam 3 minuty. Na targ ze świeżą żywnością mam 5 minut.
Wycieczka za miasto zajmuje mi 10 minut, haha...
Ostatnio odwiedziłem Wat Phrathat Khao Noi położony na najwyższej górze z zachodniej strony.
Widok na cała dolinę Nan był widowiskowy. Na stromą górę wjechałem w kilka minut mijając ulicę z tekowymi domami i las.
Pola za miasteczkiem w stronę Chiang Mai pokrywa dojrzewająca właśnie soja.